
Klerycy z pomocą ofiarom powodzi

Tego dnia wszystko miało wyglądać inaczej. Dorośli w pracy, dzieci i młodzież w szkole - 19 maja 2010 roku pozostanie w pamięci na całe życie. Wdzierająca się z wszystkich stron woda, walka o utrzymanie wałów, obronę zakładów pracy...
Trzeciego dnia od przerwania wałów, ruszamy jak co dzień po wykładach do Caritasu za Bramą Opatowską. Hol wypełniają szczelnie ludzie, którzy przyszli szukać tutaj schronienia, pomocy lekarskiej, materialnej. Witają nas łzy, emocje oraz radość, że są kolejne ręce do pracy. Aneta i Klaudia - wolontariuszki z Zespołu Szkół Ekonomicznych oraz z popularnie zwanej budowlanki, zapisują dane i kierują ludzi do poszczególnych miejsc wydawania darów. Korytarze zapełniają się powoli kolejnymi wolontariuszami, którzy chcą dzielić się swoją pomocą z powodzianami.
Do zabawy w jednej sal zapraszają nas Hubert, Kasia i Kuba. Na podłodze rozłożona kolejka, tor żużlowy - wszystko to otrzymali tutaj, bo ich zabawki i ubrania zostały w zalanych domach. Wiedzą, że do domów teraz wrócić nie mogą, rodzice im o tym mówili. Dzieci nie rozumieją jeszcze, co tak naprawdę stało się i dlaczego mama z tatą mają tak długo smutne oczy...
W międzyczasie dowiadujemy się, że potrzebna jest pomoc w kuchni, bo zaraz busami Caritasu Diecezji Sandomierskiej przywiezione zostaną siostry dominikanki z Wielowsi. Idziemy do swoich zadań. Dzieci nie przerywają zabawy, są już kolejni ciocie i wujkowie - wolontariuszki i klerycy. W kuchni zabieramy się za przygotowywanie kanapek, parzenie herbaty. Stoły zaczynają zapełniać się przygotowywanymi posiłkami. Dla tych, którzy teraz tutaj mają swój dom, obiad wydany był wcześniej. Przychodzą też ludzie, których zalane domy są po drugiej stronie Wisły. Obiadów nie braknie, mimo że codziennie wydaje się ich ponad 200. Miejsce w salach, w których na co dzień uczą się niepełnosprawne dzieci z regionu, zajmują całe rodziny, matki z dziećmi. Wszystkich około 120 osób.
Podjeżdżają oczekiwane busy. 22 kobiety w białych habitach wychodzą, albo wynoszone są z samochodów. Były w zalanym klasztorze cztery dni. Zostawiają na miejscu 4 współsiostry, same odjadą za chwilę do Krakowa, gdzie jest ich dom generalny. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! - słychać wkoło przez dłuższą chwilę. - Jak to wygląda po tamtej stronie? - Parter klasztoru jest zalany, zdążyłyśmy przenieść potrzebne rzeczy na piętro. Kościół na szczęście położony jest trochę wyżej, ale woda go nie oszczędziła. Siadamy z dominikankami do stołu. - Nie przypuszczałyśmy takiego obrotu sytuacji. Nie było prądu, brakowało jedzenia. Dwie siostry poruszają się na wózkach, potrzebują stałej opieki. Nie mogłyśmy ich zostawić. Dzień wcześniej dostałyśmy kanapki od Caritasu, przywieźli je strażacy. - Co robiłyście, kiedy wiadomo było, że woda nie opada? - Jak to co? Podzieliłyśmy się na godziny i adorowałyśmy, modliłyśmy się. Przez cały czas pamiętamy o powodzianach - opowiadają siostry.
W jednej z sal leży 70-letni mężczyzna, który ma problemy z poruszaniem się. Mówi, że stracił wszystko, co miał, nawet ciężko mu się poruszać, bo buty, które znalazł są za duże, a laska do podpierania się, została w domu. Rozpoczynają się poszukiwania odpowiednich butów. Są. Buty w rozmiarze 43 szybko znajdują się na stopach poszkodowanego staruszka. - W jaki sposób przekazać ludziom sens ich cierpienia i to, że Bóg nigdy nie opuszcza, tych którzy u Niego pragną schronienia? - pytamy sami siebie. - A może to Pan Bóg zesłał na nas karę? - pyta kleryka pewna starsza kobieta. Nie można było zwlekać dłużej z odpowiedzią. - Pan Bóg nigdy nie karze ludzi. Czasami jednak człowiek napotyka trudności w swoim życiu, aby móc głębiej popatrzeć w swoje serce i zrozumieć, że nie w świecie mamy pokładać nadzieję, ale w Bogu.
Do punktu wydawania żywności ustawiają się coraz dłuższe kolejki. Z jednej strony poszkodowani, z drugiej mieszkańcy miasta, którzy przynoszą dary. Jak tutaj trafiłeś? - pytamy licealistę Adriana. - Ksiądz w parafii mówił, że w Caritasie można pomóc - odpowiada. - Jesteś z terenów zalanych? - Nie, ale chcę pomóc. Mnie nic nie grozi, więc nie będę siedział w domu. Dostajemy informację, że trzeba przygotować transport żywności i innych pomocy. Klerycy dzielą się na grupy. Krótka wymiana zdań i już wiadomo, co i gdzie trzeba zrobić. Naszykowane busy z logiem Caritasu ruszają w różne miejsca. Za most - do strażaków i policji - zawiozą kanapki i klapki, o które tak prosili, bo w gumowych butach dyżurują już kolejny dzień. Inna grupa rusza do huty szkła. Tam trwa dramatyczna walka o uratowanie zakładu.
Wsiadamy do busa, którym objeżdżamy 11 sklepów z terenu całego Sandomierza. - Za kółkiem jestem od 6 rano, do domu wrócę może koło 21. A jutro rano wracam - relacjonuje nasz kierowca. Zajeżdżamy do marketów. W każdym znajdują się wolontariusze, którzy z wózkiem pełnym artykułów spożywczych i chemicznych oczekują na nasz bus. Wszystkie te produkty są darem ludzi dobrej woli. - Przyjedziemy tutaj jeszcze o godz. 19, kiedy ludzie ruszą na zakupy po pracy - mówi do nas kierowca w drodze do kolejnego sklepu.
Kolejny kurs i trafiamy do Sobowa. Lidka - pracowniczka Ośrodka dowodzi całą akcją. Jest w stałym kontakcie ze strażakami, którzy zgłaszają, czego potrzeba w Tarnobrzegu Sobowie. Pod remizą ustawiają się całe rodziny. Dzielą się ubraniami, zabierają koce, których tak wyczekiwali. - Czy z Tarnobrzega dociera do was jakaś pomoc? - pytamy. - Tak, byli u nas dziś dwa razy ludzie z urzędów, częściej jednak dojeżdżają zwykli ludzie, którzy wyładowują bagażniki swoich samochodów. Dzisiaj wy jesteście u nas trzeci raz - opowiadają. Wracamy do Sandomierza przez Nagnajów i Łoniów. Innej drogi nie ma. Od mostu na Wiśle, jak słyszymy w radiu - zalanych w linii prostej jest 14 km, aż do Gorzyc, które cały czas walczą z wodą w Łęgu. Mijamy kolejne podtopione domy, pola... Z tej strony wały przepuszczają, ale na szczęście woda powoli zaczyna opadać.
Wracamy do Caritasu przy ul. Opatowskiej. Jakie zajęcie nas czeka? Jedna z sióstr, którą codziennie tutaj widujemy przydziela nas do pomocy w kuchni. - Czy siostra dzisiaj spała? - O tak! 3 godziny i mogę służyć dalej. Widzicie, ile jest tutaj roboty - tłumaczy nam szarytka.
Dostajemy deski, noże, masło, sery i pasztet - trzeba przygotować kolację dla mieszkających w Caritasie. Monika, Beata, Ewelina, Barbara, Magda, Ania - ile ich tutaj się dziś przewinęło? Nie wiem. Każda wkłada swoje serce i ręce w pomoc potrzebującym. - O której wracasz do domu? - Nie wiem, ale normalnie powinnam skończyć pracę w Ośrodku już dawno. Zostaję, bo jestem potrzebna - tłumaczą nam kobiety, które z wychowawczyń szkoły przy Caritasie zdążyły już zmienić obowiązki na kuchnię, busa, czy pomoc w rozdzielaniu żywności. Schodzą się kolejni domownicy - bo tak możemy o nich mówić.
Kończymy swoje obowiązki. - Dzięki za dzisiaj, podziwiamy was! - żegnamy się z pracownikami i wolontariuszami. - Za co? Każdy powinien tutaj być, jeśli chce pomóc. Jesteśmy zwyczajni - mówią nasi przyjaciele. - Wróćcie jutro! - Wrócimy.
Schodzimy pod Bramą Opatowską. Telewizji dziś już nie ma. Są powodzianie. Jest dramat i ból. Tragedia zacznie się dopiero, gdy woda opadnie. Wchodzimy do seminarium. Prosto do kaplicy. Na kolanach najlepiej uczyć się Pana Boga. Modlitwa. W głowie są ludzie, których dziś spotkaliśmy. Tylko jedno ciśnie się na usta: Jezu, ufam Tobie!
Kl. Rafał Kusiak, kl. Marcin Świeboda
Z o b a c z t a k ż e :
Galeria zdjęć: Powódź na terenach diecezji sandomierskiej